Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nowe śmiechy i krzyki.
Tamten pomaga mu wspaniałomyślnie zbierać książki, jabłka, serdelki; potem skierowywa go pod ścianę i pcha przed sobą w stronę ostatnich rzędów ławek. Po drodze wybębnia mu pięścią marsza to na jednej, to na drugiej łopatce.
Znaleźli z trudnością wolne miejsce. Protektor sadza na niem protegowanego, objaśnia, gdzie się chowa tekę, i przykazuje najsurowiej, żeby ławki nie rznął scyzorykiem, gdyż za to »biją«.
— A jak wejdzie inspektor, wstać, milczeć i słuchać.
— Dziękuję panu... — kłania się znów malec uprzejmie.
Tamten szczypie go w ramię ze złością.
— Nie nazywaj mnie, knocie, »panem«. W sztubie niema żadnego państwa. Wszyscyśmy koledzy i kwita! Mów do mnie poprostu: ty.
— Dobrze, proszę... ciebie.
Malec jest zadowolony. Sadowi się wygodnie, uśmiecha sam do siebie. Zaraz też zanurza rękę do teki, wydobywa bułkę z serem, i zaczyna spokojnie zajadać, wodząc oczyma po ścianach i suficie. Towarzysze zdają się go mało obchodzić — oprócz tego, co go tu wprowadził, nazwał dwukrotnie »głupcem« i »knotem«, i dla którego uczuwa nadzwyczajną sympatyę połączoną z szacunkiem.
— Musi to być jakaś »starsza osoba« — myśli, żałując, że go już nie ma przy sobie.