Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To pewne, że widuje się niekiedy starców drżących, którym się »na drugie stulecie zabiera«, jak dzwonek ów usłyszawszy, stają w miejscu, prostują się i szyję wyciągają, niby wierzchowiec kawaleryjski na głos trąbki wojskowej. Potem uśmiech rozszerza ich szczęki bezzębne, w przygasłych oczach żywy płomień błyska. Machając rękoma, niby ptaki ciężkie, silnym rozmachem skrzydeł pomagające sobie do lotu — próbują biedz na równi z uczniami w stronę gmachu szkolnego. Nogi im się splątały — przystają zdyszani...
— Nie zdążymy... — szeplenią. — Ksiądz rektor znów nam złą notę postawi...
I pomarszczone ich twarze osmucają się tym samym wyrazem zmartwienia, jaki miały przed osiemdziesięciu kilku laty w podobnym wypadku...
Nie tylko ucząca się dziatwa, ale razem z nią jej ojcowie, dziadkowie i pradziadkowie słuchają dzwonka Benedyktyńskiego, jak starego, dobrego przyjaciela i ochmistrza.
Kto urodził się w miasteczku i kto w niem umiera, temu jest ten dzwonek nieodstępnym przez całe życie towarzyszem.
Więc być może nawet, że gdy w ciche, błękitne poranki głos dzwonka dopływa aż do krańców miasta, gdzie na zielonem wzgórzu ponad Narwią szarzeją, bieleją i złoceniami migocą krzyże i kamienie nagrobne — dreszcz miły przenika prochy