Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

parą, nasyconą zapachem rozkładającej się roślinności; aligatory, dziwaczne ptaki, owady wszelkiego rodzaju i najrozmaitszej wielkości, żuki i mrówki zdawały się pytać, czego chce człowiek w tym kraju, gdzie w atmosferze dni upalnych nie było radości, a noc nie dawała ochłody. Ciężar ubrania stawał się nie do zniesienia, ale nie można go było zdjąć w dzień pod grozą upieczenia się na słońcu, a w nocy — pożarcia przez moskity. Na pokładzie oślepiało słońce, a w kajucie można się było udusić. W ciągu dnia nawiedzały okręt małe muszki, natrętne i jadowite, tnące zawsze w okolicę kostki lub dłoni.
Kapitan Gerilleau, jedyna rozrywka dla Holroyda wśród tych mąk fizycznych, wiercił mu dziurę w brzuchu, opowiadając dzień w dzień, jakby różaniec, wciąż te same miłosne przygody z anonimową kolekcja kobiet. Czasem proponował polowanie, więc strzelali do aligatorów; w rzadkich odstępach czasu zawijali do siedzib ludzkich, w cieniu drzew, zatrzymywali się na dzień, dwa, siedzieli i pili z kim się nadarzyło. Pewnej nocy tańczyli z Kreolkami, które uznały, że słabe początki Holroyda w kunszcie hiszpańskiego języka, aż nadto wystarczają na ich potrzeby. Ale to były tylko jasne przebłyski w tym szarym ciągu dni podróżnych po bystrej rzece, wśród miarowego łomotu motoru. Jedyną pociechą było pewne bóstwo, przychylne i pogańskie, które pod postacią półgąsiora wina pilnowało kusząco tyłu okrętu.
Gerilleau podczas postojów dowiadywał się corazto nowych i nowych rzeczy o mrówkach i wreszcie począł się interesować swą misja.
— To jest jakiś nowy gatunek — zadecydował. — Chyba zostaniemy — jak to się nazywa — entomologami. Są olbrzymie, pięciocentymetrowe! Nawet