Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stałem od paru chwil na platformie schodów, nim widmo mnie spostrzegło. Odwróciło gwałtownie głowę i ujrzałem twarz niedojrzałego młodzieńca, krótki nos, zakręcone wąsiki, cofnięty podbródek. Tak staliśmy przez chwilę: on — patrząc na mnie przez ramię, ja — mierząc go oczyma. Po chwili duch przypomniał sobie swoje wzniosłe powołanie. Zwrócił się do mnie, wyprostował, wysunął naprzód głowę, wyciągnął ręce w sposób, wypróbowany przez duchy — i zbliżył się do mnie. Opuścił przytem szczękę i wydał słaby dźwięk: — „Buuu!“ — No nie, moi drodzy, nie wyglądał strasznie. Byłem po obiedzie. Miałem w głowie butelkę szampana, a że sam siedziałem cały wieczór — wypiłem dwa, trzy, a może cztery czy pięć kieliszków whisky. Czułem się silny, jak skała, i nie więcej przestraszony, niż gdyby napadła mnie żaba.
— Buuu! — powiedziałem. — Głupstwo! Pan nie jest z tego domu! Co pan tu robi?
Widziałem, że zadrżał.
— Buu — uu! — zahuczał.
— Buuu! Bodajbyś wisiał! Jesteś członkiem klubu czy nie?
I chcąc mu pokazać, że niewiele mnie wzrusza, postąpiłem krok poprzez jego osobę, aby zapalić świecę.
— Jest pan członkiem klubu? — powtórzyłem, patrząc nań uparcie.
Odsunął się trochę ode mnie i nos mu się spuścił na kwintę.
— Nie — odrzekł, na uparte pytanie moich oczu. — Nie jestem członkiem klubu. Jestem duchem.
— Pięknie, ale to nie daje panu prawa latać po klubie „Mermaid“. Ma się tu pan z kim spotkać, czy co?