Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani uśmiechał się — dodał Gibberne, badając zęby jakiejś mówiącej pani.
— Jest piekielnie gorąco — zauważyłem. — Nie chodźmy tak prędko.
— Co tam! W drogę!
Przeszliśmy pomiędzy krzesłami, rozstawionemi w alejach. Większość osób, siedzących tam, zachowała pozy naturalne, ale powykrzywiane purpurowe twarze muzyków wyglądały wprost niepokojąco, Czerwonolicy jegomość zamarł w gwałtownej walce z wiatrem o gazetę. Wszystko świadczyło, że ta apatyczna publiczność wystawiona była na silny wiatr, wiatr, którego egzystencja nie przenikała do naszego czucia. Oddaliliśmy się trochę od tłumu, patrząc nań zdaleka. Zaczynałem wierzyć w czary, patrząc na ten tłum, zamieniony na żywy obraz, wysztywniony i nieruchomy, jak grupa figur woskowych. Miałam entuzjastyczne, irracjonalne poczucie ogromnej wyższości nad temi ludźmi — co było oczywiście nonsensem. Ale dział się cud! Wszystko, co pomyślałem, powiedziałem, zrobiłem, od kiedy preparat począł działać na mój organizm, było dziełem jednej chwili.
— „Nowy Acelerator“... — zacząłem, ale Gibbern przerwał mi:
— Ah! jest i stara wiedźma!
— Jaka wiedźma!?
— Moja sąsiadka. Ma psa, który wciąż szczeka. Nie! Pokusa jest nazbyt silna.
Gibberne bywa czasami dziecinny i impulsywny. Nim mogłem temu zapobiec, pomknął, jak strzała, przed siebie, porwał nieszczęsne stworzenie i pobiegł z niem pędem w kierunku skał nadbrzeżnych. Wyglądało to niesłychanie dziwnie. Zwierzątko nie szczekało, nie wyrywało się, nie dawało wogóle żadnego znaku życia. Pozostało w śpiącej pozycji,