Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiając; ale wkrótce poczuliśmy rodzaj niesmaku. Zawróciliśmy więc i przeszedłszy przez jezdnię, tuż przed cyklistą, skierowaliśmy się w stronę promenady.
— Tam, do licha! — zawołał Gibberne. — Niechno pan patrzy!
Wpobliżu jego wskazującego palca obsuwała się wdół pszczoła, machając wolniutko skrzydłami; ruszała się nie prędzej od bardzo ociężałego ślimaka.
Takieśmy doszli do promenady. Tam rzeczy przedstawiły się jeszcze cudaczniej, niż dotychczas. Na estradzie grała orkiestra, ale dźwięki jej dochodziły nas, jako cieniutkie skrzypienie, trzask grzechotki, przeciągłe westchnienie albo tykanie potwornego zegara. Zastygli ludzie stali sztywno dziwni, cisi, nadęci, zawieszeni w półkroku, bez względu na równowagę. Przeszedłem tuż koło małego pieska, wiszącego w powietrzu, w trakcie skakania; patrzyłem na powolne ruchy jego łap, dążących do zetknięcia się z ziemią.
— Boże! Spójrz pan tutaj! — zawołał Gibberne.
Zatrzymaliśmy się na chwilę przed jakąś wspaniałą osobistością, w białym flanelowym garniturze w paski, w białych pantoflach i panamie. Pan ów oglądał się, robiąc oko do dwóch dam w jasnych sukniach. Tak zwane „oko“, studjowane bez pośpiechu, jakieśmy to czynili, mało jest pociągające. Traci charakter chwilowej wesołości: widać, że „oczkujące“ oko nie domyka się zupełnie, a pod załzawioną powieką pojawia się dolna część tęczówki i wąska linja białka.
— Niech Bóg mnie broni! — powiedziałem. — Więcej nie będę robił oka.