Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemu nie!
— Tylko, że ludzie nas zobaczą...
— Ludzie? Nie! Chwała Bogu — nie. Jakto? będziemy się przecież poruszali z szybkością tysiąc razy większą, niż może być dokonana najbłyskawiczniejsza sztuka magiczna. Chodźmy! Którędy wyjdziemy? Drzwiami czy oknem?
Wyszliśmy oknem.
Ze wszystkich dziwnych eksperymentów, jakie przerabiałem, o jakich marzyłem albo czytałem, najdziwniejszym był bieg mój z Gibberne’em, pod wpływem „Nowego Aceleratora“, wzdłuż promenady Folkestone. Wyszliśmy za furtkę i poczęliśmy czynić po drodze drobiazgowe spostrzeżenia nad posągową nieruchomością przejeżdżających wehikułów. Ruch nóg końskich, obrót kół przejeżdżającego omnibusu, koniec bata i szczęka konduktora — który właśnie zaczął ziewać — były do pewnego stopnia widoczne, ale reszta ciężkiego pojazdu zdawała się stać spokojnie i bezgłośnie, słyszałem jedynie dźwięk słabego kaszlu, który wstrząsał jednym z pasażerów.
Na tym zakrzepłym pojeździe widniał konduktor, woźnica i jedenastu pasażerów. Efekt ogólnej nieruchomości wydawał nam się z początku dziwacznym, potem stał się przykrym. Wszyscy przechodnie, tak podobni do nas, a tak różni, zamarli w niedbałych pozach, zatrzymali się w pół-gestu. Zakochana para uśmiechała się do siebie, skrzywionym uśmiechem, trwającym w nieskończoność; kobieta w dużym kapeluszu trzymała rękę na poręczy balkonu, patrząc na dom Gibberne’a nieruchomym wzrokiem wieczności; pan jakiś trzymał rękę przy wąsach, jak lalka woskowa, a inny wyciągnął powolną, sztywną dłoń z rozczapierzonemi palcami po kapelusz, unoszony przez wiatr. Przyglądaliśmy się im wszystkim, śmiejąc się i wykrzy-