Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzeniem zrąbane drzwi, potem zaś mnie. Wzroku tego nie zapomnę nigdy. Nie spuszczała mnie z oczu przynajmniej przez dziesięć minut, podczas gdy mówiłem do jej synów.
— Na cóż się ważysz? Któż jesteś? — pytała bezgłośnie. Zobaczywszy pod drzwiami siekierę, przystanęła na chwilę i widziałem, że ją przejął dreszcz. Miałem świadomość, że chorągiewka na dachu zmieniła kierunek, a jednocześnie jasnem mi było, że mam przed sobą kobietę.
Nie położyło to końca znęcań się wychowanków moich. Przeciwnie, dokuczali mi co wlazło. Postępowali teraz tajemnie i przychwycić ich nie mogłem. Znajdywałem w łóżku kamienie i szpilki, plamy atramentowe w książkach, oraz rozdarli mi w sposób nieuleczalny najlepsze ubranie, jakie ze sobą przywiozłem. Szydzili ze mnie przy innych, miotali na mnie oszczerstwa wobec matki i spozierali na mnie wyzywająco, gdym ich t karcił. Nie były to zwyczajne figle głupich wyrostków. Byli oni bardzo wydelikaceni, rafinowani. Unikali przeciągu, kazali palić w pokojach tak, że się w głowie mąciło i mieli na myśli jeno własne wygody. Pewnego dnia pobili się i młodszy ukąsił starszego w palec. Poszkodowany legł na trzy dni do łóżka i zawezwano lekarza. I tutaj nie odgrywała głównej roli wrażliwość na ból, ale niezgłębiona złośliwość i żądza zemsty.
Traktowali mnie jako istotę daleko niższą od siebie i przy każdej sposobności dawali odczuwać zależność l swoją. Nieraz gorzko mi było, ale postanowiłem ćwiczyć się w cierpliwości.
Pewnego wieczoru, po godzinie wyznaczonej chłopcom, by szli spać, wszedłem do salonu. Radczyni siedziała na otomanie, a chłopcy przykucnęli po obu