Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niema tedy żadnych trudności! — odparł Crammon z powagą. Napisz poprostu... wtedy, a wtedy, będę tam, a tam i mam nadzieję, czy chcę i t. d... Twój niezmienny, oddany... i t. d.... Porzuca tedy służbę? Z jakiegóż to powodu? I zaraz do Ameryki? W tem coś jest.
— Miał sprawę honorowa i odmówił pojedynku. Tyle pisze, dodając, że musi w Nowym Świecie zacząć nowe życie. Blisko mnie to dotyka, bowiem lubiłem go zawsze bardzo i chcę zobaczyć.
— Ciekawym także co w tem tkwi. Stattner nie uciekałby lekkomyślnie z pola i nie narażał swego honoru dla bagateli. Był oficerem bez zmazy. Fatalna to historja. Ale daje ci ona, jak miarkuję, pretekst do wyjazdu do Hamburga.
Krystjan drgnął:
— Czemu pretekst? — rzekł z niejakiem zakłopotaniem. — Nie potrzebuję, wszakże pretekstu.
Crammon pochylił głowę i oparł podbródek na rączce laski. Kunsztownie tkwiąca w kącie ust fajka nie poruszała się w takt ruchu mięśni podczas gdy mówił.
— Nie powiesz chyba, mój drogi, że czynisz to z czystem sumieniem! — zaczął niby spowiednik, sondujący rozważnie zatwardziałego grzesznika. — Nie zechcesz chyba tumanić przyjaciela i brata po duchu. Przyjacielowi należy się coś. Nawet ten śmierdziuch i galgan Sokrates, przypomniał sobie na łożu śmierci o swych zobowiązaniach. Szło tam o jakiegoś koguta. Może się mylę, ale mniejsza z tem. Nie cierpiałem zawsze dawnych Greków. Nie mylę się atoli twierdząc, że nie podobasz się mnie i innym, którzy cię kochają.
Serce mi się kraje, gdy widzę cię pod pręgierzem ludzi, niezdolnych odróżnić ogiera pełnej krwi, od żydowskiej szkapy. Nie wytrzymam dłużej, wolę raczej