Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— spytałem. — Własne swe wiarołomstwo! — odrzekła z uśmiechem. Może to i prawda. Panie Crammon, powinienbyś go pan wyrwać z tego zaklętego koła.
— Uczynię, co tylko będę w stanie! — oświadczył, a w kątach ust zarysowały się zmarszczki smutku. Potarł czoło i dodał: — Nie wiem, jak daleko sięga teraz mój wpływ. Nie sposób ręczyć. Dowiedziałem się także, iż bywa w haniebnych lokalach, wdaje się z hołotą. Na myśl o tem, krzyk mi się z ust wyrywa.
Wszakże to kwiat towarzystwa, chluba mego życia, człowiek nad wszystkich kochany! Kiedy go ostatni raz opuszczałem, miał coprawda, jakieś niejasne chwile. Ale przypisywałem to znajomości z Iwanem Beckerem.
— Nie mów pan o Beckerze, a przynajmniej nie w ten sposób! — przerwał ostrym tonem Wiguniewski. — Proszę wyraźnie, nie w ten sposób!
Crammon wytrzeszczył oczy ze zdziwienia i pokazał nawet koniec języka. Zawsze jednak opanował się i wzruszył ramionami.
— Dajesz mi pan wskazówkę, — ciągnął dalej Wiguniewski. Nie brałem tego pod rozwagę. To rzuca na rzecz inne światło. Wahnschaffe obcuje istotnie z podejrzanymi osobnikami, a najgorszy z nich to Amadeusz Voss, obłudnik i gracz. Czyż można obwiniać Beckera? To nie ma sensu! Becker ukazał mu może pewną drogę, to rozjaśnia różne rzeczy, ale niebezpiecznym jest wyłącznie Amadeusz Voss. Wyrwij pan przyjaciela z pazurów tego człowieka.
— Nie widziałem jeszcze tego łotra! — powiedział Crammon. — Słowa pańskie, książę, zaskoczyły mnie, ale dziękuję za nie. Biada opryszkowi. Nie puszczę mu tego płazem, choćbym miał się wyrzec poczciwego napitku na całe życie. Nie spojrzę na pokuśliwy gors, do-