Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bogowie mszczą się, a najbardziej pokojowo usposobieni, bronią siedzib swoich.
— Jest to zapatrywanie zgoła pogańskie! — rozebrzmiał ostry, wyzywający głos Amadeusza. — Niema bogów, a tylko bożki, które niszczyć należy! — spojrzał zuchwale, a potem dodał leniwo — Bowiem rzekł Pan: Nie może mnie człowiek widzieć i żyć polem jeszcze.
Wszyscy uśmiechnęli się. Markiz Tovera, nie zrozumiawszy, zapytał Wiguniewskiego. Tenże szepnął mu parę słów po francusku, a markiz uśmiechnął się także z politowaniem i złośliwością.
Amadeusz wstał, twarz miał jakby zakopconą. Wesołość zebranych była dlań chłostą. Z poza łyskliwych okularów jego strzelił jadowity uśmiech w kierunku Ewy i powiedział z zakłopotaniem:
— Na tem samem miejscu Pisma czytamy: — Zdejm przyozdobę twą ludu Izraela, a przekonasz się co z ciebie uczynię! — Tu niema już pola do wyjaśnień.
Nie może rozgrzeszyć oczu, pomyślał Krystjan i wyminął zwrócone nań spojrzenie Ewy.
Amadeusz Voss opuścił towarzystwo. Przycisnąwszy dłonie do skroni, biegł ulicami, jak ścigany. Sztywny, angielski kapelusz zesunął mu się na kark. Dopadłszy swego pokoju, dobył paczkę z kufra podróżnego. Były to skradzione listy nieznanej F. Usiadł przy lampie i jął czytać z napięciem, a czoło mu pałało. Nie pierwszą to noc, spędził na tem zajęciu.
— Czemu przywiozłeś tego człowieka? — spytała Ewa, gdy zostali sami.
Śmiejąc się, wziął ją w ramiona i niósł przez rozliczne jasne, to znów ciemne komnaty.
— Morze krzyczy! — wyszeptała mu w ucho.
Pragnął, by obumarły wszystkie dźwięki, prócz