Przejdź do zawartości

Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Franciszek spuścił oczy; widać sumienie jego obciążone było, bo nie mógł znieść wzroku Kiljana.
— Zapomniałeś — mówił dalej młody człowiek, że biedny biednego wspomagać powinien; że krzywda samotnej sieroty, to grzech wołający o pomstę do Boga; zapomniałeś, że zamiast dorzucać bliźniemu ciężaru, powinieneś ulżyć go ile ci sił stanie. Zapomniałeś, że to com uczynił, nie uczyniłem dla ciebie osobiście Franciszku, boś na to nie zasłużył; ale dla tego, że dopełniając mego własnego obowiązku, wskazywałem go i tobie także. A teraz powiedz mi, dla czego dręczyłeś tę biedną kobietę listami, których odbierać nie chciała? dla czego wpuściłeś tu hrabiego Horeckiego? dla czego upominałeś się o komorne w imieniu właściciela, który o tem nie wiedział? — Powiedz mi, ile zapłacono ci za to?
— Panie, wyjąkał stróż — jestem biedny, pan to wie najlepiej; mam dzieci... hrabia rzucał rublami... a panna Cecylja... panna Cecylja... jak zwykle...
— Wiele wziąłeś? — przerwał mu Kiljan głosem cichym ale tak stanowczym, że Franciszek odparł bez wahania.
— Dwadzieścia rubli panie.
— Jutro te dwadzieścia rubli odniesiesz hrabiemu, rozumiesz?
— Nie mam już ich panie; rubla tylko co wydałem, może się pan zapytać w sklepiku na rogu.