Strona:PL Waleria Marrené-Walka 284.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

, że pan zechcesz ją do tego nakłonić, wskazując swój i jej własny interes.
Widocznie oświadczyny Placyda, to nie była rzecz, z którą możnaby się załatwić pobieżnie jaką bądź formą odmowy: on wbrew woli ojca i córki postanowił postawić na swojem, i nie dał się zbić z tropu zwykłemi w podobnych razach wybiegami.
Pan Heliodor próbował uśmiechnąć się, ale na bladej jego twarzy ten uśmiech wyglądał na bolesne skrzywienie.
— Przecież, zawołał, ja jej przymusić nie mogę.
— Nie potrzeba przymusu, odparł chłodno Ziemba: ręczę, że wpływ i życzenie pańskie zupełnie tutaj wystarczy.
Mówiąc to, patrzał na Salickiego z takim wyrazem, iż ten ostatni zrozumiał, że musi spełnić koniecznie nieubłaganą wolę swego dawnego agenta.
— Ależ, zawołał, czepiając się ostatniej nadziei: jeżeli moja córka kocha hrabiego Leona...
Ale na te słowa tak szyderczy uśmiech ukazał się na ustach Ziemby, że zimny dreszcz przeszedł po ciele pana Heliodora.
— Ja sądzę, odparł, że panna Oktawia jest zbyt dumną by kochać się niewzajemnie.
— Niewzajemnie! powtórzył nieszczęśliwy Salicki.
Placyd widocznie wiedział więcej od niego.
— Tak jest, niewzajemnie, tłómaczył Ziemba. Hrabia Leon wyjechał do Paryża, nie zgłosiwszy się nawet do państwa z prostą grzecznością pożegnalnej wizyty; widać więc, ze znalezienie skarbu zmieniło jego uczucia i zamiary.
To był cios ostatni umiejętnie zadany; pan Heliodor nieprzywykły do niepowodzeń i upokorzeń, upadł zupełnie na duchu i spoglądał tylko jeszcze z przywyknienia na Placyda, jak na najlepszego doradcę żałosnym wzrokiem. Ale niebawem uczucie rzeczywistości przypomniało mu się