Strona:PL Waleria Marrené-Walka 273.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dyną radę praktyczną: czekać w milczeniu wypadków; wiedział, że była w stanie ocenić ją i wykonać.
Gdy nazajutrz panna Salicka pokazała się światu, była jak zwykle dumną, chłodną, panią siebie, tylko na czole jej zarysowała się nieznaczna brózda i została jako ślad jedyny, że dnia tego pogrzabała niepowrotnie jakąś nadzieję, że odtąd zawsze i wszędzie towarzyszyć jej miała dojmująca troska.
Wypadki szły szybko. Wkrótce pan Heliodor Salicki odebra na raz dwie piorunujące wieści: hrabia Leon wykopał skarby, a Placyd Ziemba kupił Rawin. Pierwsza wieść chociaż dziwna, nie była jednak rozpaczną, bo ojciec Oktawii miał nadzieję, że fakt ten zdarzający się dla niego zawcześnie i nie w porę, mógł jednak nic nie zmienić w ich wzajemnych stosunkach, przecież mieszało mu to tak mądrze ukartowane szyki. Za to druga wiadomość była dla niego niepojętą: pokorny agent, oddany mu duszą i ciałem; pozwalał sobie działać na własną rękę bez jego porady nawet i upoważnienia, a co dziwniejsza, miał fundusze na tak wielki interes, który on Heliodor Salicki pragnął zrobić od dawna. Była to rzecz niesłychana, wywrcająca odwieczny porządek świata. Pan Heliodor wezwał więc do siebie wyłamującego się z klubów agenta, i czekał na niego z wielkim gniewem i trochę niepokoju, jakby przeczuwał że po za tym postępkiem Ziemby kryło się jeszcze coś gorszego niż to co wiedział.
Gniew nie pasował wcale do fizyonomii i obejścia wielkiego człowiek powiatowego, i przy zwykłej powadze będącej jego drugą naturą, wyglądał nawet bardzo zabawnie. Zazwyczaj też pan Salicki unikał gniewu jako rzeczy gminnej i nieużytecznej; były jednak nadzwyczajne chwile, w których zapominał o tem wszystkiem. I teraz chodził on wielkiemi krokami po pokoju, rysy jego straciły zupełnie sztywną nieruchomość, wielkie oczy zwykle nie mające żadnego wyrazu, spoglądały błędnie; słowem pan Heliodor