Strona:PL Waleria Marrené-Walka 265.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strony. Takie przynajmniej było zdanie Placyda Ziemby. Ale to, że Lucyan nie uchwycił skwapliwie tej sposobności wywyższenia się, że nie ocenił szczęścia które na niego spływało, to już było rzeczą niepodobną do wiary. A jednak on sam to słyszał; była chwila, w której niedowierzał uszom swoim, w której sądził, że drożąc się niby brat miał jakieś ukryte wyrachowanie; dopiero gdy drzwi zamknęły się za nim, Placyd podniósł spuszczoną głowę z wyrazem tryumfu. W tej chwili w jego bladych oczach malowała się widocznie pogarda dla ludzi, co tak mało rozumieli interesa swoje, Cała osobistość Placyda była w tem spojrzeniu.
W tej chwili zacny Ziemba zapomniał, że on także dzisiaj rano uniesiony siłą namiętności postąpił wbrew rozsądkowi i logice, ależ to była pierwsza podobna chwila w jego życiu, poznał szybko szaleństwo tego kroku, i teraz spokojny, zupełnie pan siebie stanął przed Oktawią, gotowy korzystać z tajemnicy, którą zręczność jego podała mu w ręce.
Panna Salicka widząc go zerwała się z miejsca jak lwica raniona, i przez chwilę mierzyła się z nim wzrokiem ale jego oblicze było teraz tak zwyczajne, iż zapomniała szybko rannego wrażenia.
— Czego pan żądasz? spytała, mego ojca nie ma w domu.
Temi słowami ona odtrącała go od razu na dawne miejsce. Placyd nie był jej więcej pstrzebny; zerwawszy z tą miłością, przestała go się lękać.
On może zrozumiał to wszystko, przecież nie zmieszał się wcale, i odparł z wolna:
— Wiedziałem o tem, ja z panią jedną widzieć się chciałem.
— Zemną? powtórzyła dumnie Oktawia: trzeba było zapytać, czy ja na to przystaję.