Strona:PL Waleria Marrené-Walka 253.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyby pan Lucyan, wyrzekła obojętnie, nie mógł być u mnie? Mam mu coś wręczyć osobiście, więc niechaj przyjdzie, lub wreszcie przyszle kogoś pewnego. Kiedyż ma czas wolny?
— Syn mój o czwartej wróci do domu, powiem mu życzenie pani.
— Ja będę w domu około ósmej wieczorem, odparła lekko Oktawia i wyszła, zostawiając starą kobietę pod wpływem nieokreślonego wrażenia.
Panna Salicka zeszła ze wschodów zamyślona tak, że zapomniała zapuścić na twarz woalki. Ona także unosiła z tych odwiedzin szczególne uczucie: weszła pomiędzy ludzi których myśli były dla niej zupełnie obce, odetchnęła jakąś atmosferą nieznaną i nowe światy otwierały się przed nią, ale światy te nie były dla niej przyjazne. Ona tak piękna, mająca to wszystko co zyskuje uwielbienie ludzkie poniżyła się prawie przed matką Lucyana, i to daremnie czcono tutaj coś więcej niż to co posiadała, co dać mogła. W oczach tych ludzi wegetujących wśród nędzy, były rzeczy cenniejsze od wygód i zbytku, bez którego nauczyli się obchodzić; kobieta zajęta nikczemną domową pracą, zmuszona sama gotować nędzny obiad zynowi, nie zdawała się pożądać innej doli dla siebie i dla niego. Była to sroga nauka dla Oktawii, rzecz niezrozumiała, nad którą musiała zastanawiać się długo; teraz jednak czuła się pokonaną. Rachowała na zwykłe działacze w sercach ludzkich, i te ją zawiodły; była więc gniewna, wzburzona, ale nie zrażona wcale; tylko uprzejmy wyraz, z jakim rozmawiała ze starą kobietą, zniknął z jej twarzy, a przycięte wargi i pobladłe czoło zdradzały stan jej umysłu.
Placyd stał nieruchomy, wyczekując końca tych odwiedzin dumnej panny, które wydawały mu się nieskończonemi. Ileż razy targany gniewem chciał wbiedz na te schody, otworzyć drzwi i zobaczyć! ale reszta rozsądku i ja-