Strona:PL Waleria Marrené-Walka 246.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne; zapomniał w tej chwili o hrabi, o klejnotach i złocie, które połyskały ciemnym ogniem wśród mroku, pochwycił latarnię, podniósł ją do wysokości papierów i czytał.
To co znalazł tam, musiało być bardzo ważne, bo z jego milczącej piersi, wydobył się głuchy okrzyk tryumfu, radości uniesienia, i spojrzał na hrabiego Leona wzrokiem, w którym promieniało szczęście.
— Cóż tam jest? pytał hrabia, nie mogąc oedrwać oczu i myśli od tego skarbu, który jaśniał przed nim wszystkiemi barwami nadziei.
— Co? powtórzył Placyd zaledwie słyszanym głosem. Co? patrz pan! nie, to za wiele, ja nie spodziewałem się tego.
Placyd Ziemba, chłodny, rozważny, nieporuszony Placyd Ziemba stracił panowanie nad sobą; fakt ten zastanowił hrabiego: czyż znalazł on tam skarb droższy, daleko większy od tego, który leżał przed nim?
— Mówże pan! zawołał.
Ziemba nie był w stanie przemówić, namiętność tak długo pozbawiona nadziei okazywała się nagle możliwą, łatwą nawet; głos zamierał mu w piersi, daremnie silił się na słowa, w milczeniu tylko wskazywał papiery trzymane w ręku.
Hrabia z kolei czytać zaczął, ale ten język prawny i starożytny w dodatku, był dla niego niezrozumiałym; nie mógł pojąć jakim sposobem dokument graniczny mógł zrobić tak wielkie wrażenie, więc po chwili daremnych usiłowań odrzucił go niedbale.
— Panie hrabio, rzekł wreszcie Placyd chwytając papiery ruchem konwulsyjnym; co pan chcesz za te papiery?
Leon spojrzał zdziwiony.
— Cóż pana tak obchodzi ten dawny granicznik? zapytał.
— Ten granicznik panie hrabio, ten marny kawałek papieru, to zguba, to ruina Heliodora Salickiego. Od lat