Strona:PL Waleria Marrené-Walka 242.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ziemba uśmiechnął się pogardliwie, i nie bawiąc się wcale w próżną sprzeczkę, odparł chłodno:
— Skarb być musi. Uspokój się pan.
We wszystkich gwałtownych położeniach mniejszej i większej wagi, sama siła wypadków daje ster w ręce ludzi, którzy są na ich wysokości: tutaj Placyd zapanował nad hrabią.
— Pozwólże mi pan szukać, wyrzekł uwalniając się z rąk jego, które chwytały go machinalnie, jakby chcąc odwlec ostateczną chwilę szczęścia lub rozpaczy.
I nie zważając więcej na niego, począł dalej opatrywać płyt kamienny odznaczający się teraz wyraźnie wśród chrapowatej ściany. Przypatrywał mu się z natężeniem, pot kroplami spływał mu z czoła, szukał wśród kamienia jakiegoś tajemniczego znaku, o którym wiedział, że być musi.
W piwnicy panowała taka cisza, że można było dosłyszeć co chwila lekki syk płomienia w latarni. Moment każdy wydawał się wiekiem dla hrabiego; bez głosu i ruchu czekał wsparty o ścianę.
Wreszcie z piersi Placyda wydarł się stłumiony okrzyk. Nacisnął jakąś niewidzialną sprężynę i płyt obrócił się z głuchym łoskotem, otwierając przystęp do jamy wykutej w murze. Wówczas podniósł latarnię ruchem szybkim jak myśl i olśnionym oczom ukazała się okuta skrzynia skryta w zagłębieniu muru.
Ziemba odetchnął ciężko z głębi piersi, jakby od dawna brakowało mu powietrza, i po raz pierwszy na czole jego wystąpił jawnie, gwałtownie wyraz tryumfu.
— Panie hrabio! zawołał: chodź pan, patrz!
Ale hrabia nie był w stanie go słyszeć: wrażenia tej chwili wyczerpały jego słabe siły, patrzał osłupiałemi oczyma na skrzynię, śmiejąc się bezmyślnym śmiechem.
Placyd nie zważał na niego, gorączkowym ruchem po-