Strona:PL Waleria Marrené-Walka 240.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Placyd skrzyżował źrenice z oczyma hrabiego płonącemi obudzoną żądzą złota.
— Wszystko, wyrzekł spokojnie, nie zważając wcale na obelgę zawartą w tych słowach.
— A więc, mówił dalej hrabia niecierpliwie: kiedyż weźmiemy się do skarbu?
— Natychmiast!
Leon zadrżał całem ciałem, słaba natura jego wzdrygała się w każdej stanowczej chwili, zbladł i oparł się o ścianę.
— Gdzież on jest? szepnął.
Ale Placyd nie zadał sobie nawet pracy odpowiadać na to pytanie, zażądał klucza od piwnic, latarki, topora, i uzbrojony w ten sposób, odrzucając cudzą pomoc, zeszedł pospołu z hrabią do obszernych podziemi. Przecież choć wstępował tu po raz pierwszy, musiał studyować miejscowość w opisach czy planach, bo znał doskonale położenie ogólne drzwi, wschody, wejścia i korytarze.
W wielkiej sklepionej sali rozchodziło się kilkoro drzwi jedne z nich były żelazne. Tutaj Placyd wszedł bez wahania, rozświecił latarnię i zaczął opatrywać ściany pokryte wiekową pleśnią. Najwprawniejsze oko nie mogło dopatrzyć najmniejszego znaku ani śladu; jednak on obejrzawszy je kilka razy, zaczął odmierzać długość i wysokość ściany, kreślić po niej jakieś linie, aż w końcu ręka jego zatrzymała się nieruchoma na wielkiej płycie kamiennym znajdującym się w murze o kilka stop po nad ziemią Zdawał się coś rozrachowywać.
Hrabia stał koło niego bez tchu prawie, wzrokiem zawisłym na źrenicach jego, jakby chciał z nich wyczytać myśl niesformułowaną jeszcze.
— Czy to tu? spytał zaledwie słyszanym głosem.
Placyd nie odpowiedział, tarł ręką kamień, jakby chciał dopatrzyć na nim jakiegoś znaku.