Strona:PL Waleria Marrené-Walka 226.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chwilę trwała pomiędzy nimi milcząca scena. Ręce Maryi nie wyrywały się z rąk jego; spoglądała na tę głowę pochyloną przed nią promiennemi oczyma, jak gdyby także uderzona prawdą jakąś, której nie domyśla się nigdy i czekała drżąca co jej powie.
Fulgenty opamiętał się szybko, wypuścił jej ręce i powstał, ale tak śmiertelnie blady, tak chwiejący się, że wesprzeć się musiał.
— Pani! wyszeptał zaledwie słyszanym głosem: Maryo przebacz mi, byłem szalony.
Słysząc te urywane słowa, kobieta podniosła głowę.
— Co panu mam przebaczyć? zawołała. Panu coś jest, pan cierpisz?
Fulgenty uspokoił się nadludzkiem wysileniem.
— Nie dziw mi się pani, wyrzekł głucho: przyszedłem cię pożegnać.
W jednej chwili bladość przeszła z jego twarzy na jej lica.
— Mnie pożegnać? powtórzyła wlepiając w niego przerażone oczy, ja pana nie rozumiem, to być nie może.
On patrzał na nią łzawo, serce kruszyło mu się w piersi.
— Powinienem to uczynić, odparł.
I milczał chwilę.
Pani! zawołał z wybuchem: ja dla ciebie oddałbym życie i więcej niż życie, a ja byłem powodem twoich boleści, potwarzy, czy zdołasz przebaczyć mi kiedy, pomyśleć o mnie bez goryczy?
Więc on także wiedział wszystko! Marya opuściła głowę i szkarłatny rumieniec wystąpił jej aż na czoło.
Ale on nie zrozumiał go i mówił dalej:
— Bądź pani spokojna; ty i dzieci twoje pozostaniecie jedyną myślą i staraniem mojem, będę czuwał nad wami, pracował dla was, to będzie pociechą moją. Ale więcej narzucać już nie mogę nieszczęsnej obecności mojej. Świat