Strona:PL Waleria Marrené-Walka 223.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łością, Gabrysię tulącą się do niego, a nadewszystko widział jej smutny uśmiech, jej piękną bladą twarz i nie rozumiał już jak teraz samotnie żyć potrafi.
Lucyan spojrzał na niego i wyczytał tę serdeczną tajemnicę, z której sam Fulgenty nie umiał sobie zdać sprawy biedny uczony kochał pierwszy raz w życiu, kochał całą siłą swej gorącej duszy, jak zawzse z zupełném zapomnieniem siebie.
— Panie Fulgnnty, zawołał tknięty nową myślą: nie czyń pan żadnego postanowienia gwałtownie, zapytaj o jej wolę.
— O jej wolę! powtórzył ze szlachetnem oburzeniem, ona zbyt szlachetna, by odtrąciła mnie od siebie; będzie konała w milczeniu, a nie wymówi skargi żadnej; pan jej nie znasz, ja powinienem mieć wolę za nią i za siebie; już dość zawiniłem.
— Pan nie zawiniłeś, wyrzekł młody człowiek porwany tem zupełnem zaparciem się siebie.
— Zawiniłem nieoględnością moją, odparł znękany; ale powiedz pan sam, czy mogłem pomyśleć nawet coś podobnego?
I zdawał się wskazywać swoją postać, swoją twarz, która w jego wyobrażeniu była zupełnie potworną, jakby słowa jego nie potrzebowały innego komentarza, zapominając, że dla niektórych indywidualności posiadał najwyższy urok dobroci, inteligencyi i prostoty.
Jeszcze raz ścisnął za rękę Lucyana i oddalił się w milczezeniu. Przez czas jakiś rysowała się na tle drzew świeżo rozwitych, wielka głowa smutnie pochylona pod ostatnim gromem potwarzy. Młody człowiek pozostał na miejscu, balsamiczna woń wiosny otaczała go w koło; niebo świeciło niezmąconym błękitem, jasne słońce szybowało po nim nieprzysłonione chmurą żadną, chór dźwięków wznosił się w spokojnem powietrzu i płynął w górę, tworząc tę nieokreśloną harmonię