Strona:PL Waleria Marrené-Walka 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A któż jest właścicielem Zacisznej? spytała.
Pan Fulgenty zdawał się równie przerażony jej pytaniem jak cichym żalem dziewczynki; oczy jego szły od jednej do drugiej.
— Więc któż jest właścicielem Zacisznej? powtórzyła Marya, nie odbierając odpowiedzi.
— Placyd Ziemba, odparł wreszcie nieszczęśliwy Fulgenty.
— Czy on nas ztąd wypędzi? pytała Gabrysia, tuląc się coraz silniej do niego.
— My Gabrysiu, wyrzekł, pojedziemy z mamą do innego domu, weźmiecie swoje sukienki, zabawki, i będzie wam tak dobrze jak tutaj.
Te słowa uspokoiły trochę małą dziewczynkę, jednak mówiła dalej wstrząsając główką:
— A czy tam będzie taki śliczny ogród jak tutaj?
Tego Fulgenty nie mógł obiecywać, jego prawa natura obruszała się na każde kłamstwo; zaczął tylko cicho opowiadać Gabrysi o wielkiem mieście i innych dzieciach, które tam pozna, i potrafił uspokoić ją zupełnie. Wówczas postawił dziewczynkę na ziemi i kiwnął na piastunkę, by wzięła dzieci do drugiego pokoju, a sam pozostał z Maryą.
Młoda kobieta siedziała pognębiona, wsparła głowę na złożonych dłoniach, lica jej płonęły gorączką, a ponure oczy błądziły po otaczających ścianach, po drzewach, których czarne szkielety rysowały się niewyraźnie przez zamarzłe szyby, jakby już żegnała się z niemi na zawsze.
Fulgenty zbliżył się do niej, nie zdawała się go widzieć, nie zważała na nieobecność dzieci; ta nieruchomość przeraziła go.
— Pani moja, szepnął osuwając się przed nią na kolana.
Ale Marya i na to nie zwróciła uwagi, w sercu jej rwały się i pękały sploty uczuć, bolów, pamiątek; to co się stało, było nad jej siły.