Strona:PL Waleria Marrené-Walka 178.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest! idź tam! idź panie Ziemba!
Placyd podniósł nieznacznie głowę; w bladych źrenicach jego zdawało się przeświecać przeczucie prawdy: on z tych krótkich słów, z wyrazu twarzy, obliczał i zgadywał uczucia panny Salickiej. Miłość i zazdrość uczyniły go jasnowidzącym. Wargi jego zadrgały, czoło okryło się zimnym potem, w tej chwili on nienawidził Lucyana całą siłą swoją, stał w miejscu pokonany wrażeniem doznanem, ale to wahanie, którego przyczyna nie obchodziła jej zupełnie zniecierpliwiło Oktawię.
— I czegoż pan czekasz powtórzyła namiętnie. Idź pan, on tam jest z Jadwigą.
Gdyby Placydowi pozostała jaka bądź wątpliwość, te słowa, głos, jakim mówiła, spojrzenie jej oczu z pod brwi zasuniętych odkryłoby mu wszystko.
Na razie nie zrozumiał, czy ta nowa miłość, którą spostrzegł w Oktawii, mogła mu być przeszkodą lub pomocą; ale cierpiał piekielnie od chwili, gdy to uczucie wkradło się w jego serce. Placyd Ziemba niby rozciągnięty na łożu tortur, wił się pod naciskiem coraz nowych boleści.
Przecież pod gwałtownem spojrzeniem dumnej panny powróciła mu odwaga, zrozumiał, że teraz ona straciła panowanie nad sobą, a zatem on powinien był z tego korzystać; więc odparł powoli, topiąc w niej przenikliwe spojrzenie, które zdawało się wpijać do głębi serca i myśli:
— On jest z nią, i cóż to panią obchodzić może?
W każdej innej chwili Oktawia byłaby go spiorunowała wzrokiem za śmiałość tego pytania; ale teraz drżała z niecierpliwości, pożerana najstraszliwszą z namiętności, zazdrością.
— Mniejsza o to, czy mnie obchodzi, idź pan tam, idź panie Ziemba, dobry panie Ziemba.
W głosie jej dźwięczała prośba: panna Salicka zniżała się przed nim do prośby! Była to zmiana mogąca wzbić ogromnie marzenia Placyda; jednak się ociągał, może bola-