Strona:PL Waleria Marrené-Walka 169.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kaskady lub każdego innego szmeru, nie zwracając nawet myśli na jego znaczenie. Fulgenty mówił mu o rzeczach których nie pojmował wcale i pojmować nie pragnął; ta scena należała do roli, jaką przyjął, więc jej musiał wysłuchać, ale czynił to ze zwykłą sobie obojętnością. Była ona dla niego spełnieniem nudnego obowiązku, nic więcej. Wyrazy do niego zwrócone nie rozczulały go tak samo, jak nie obrażało oburzenie; owszem znajdował, że czyniąc mu takie wyrzuty, Fulgenty był równie w prawie swoim, jak on sam, nie dając się niczem ubłagać.
Rozmowa ta mogła trwać bardzo długo, przerwało ją wmieszanie się Lucyana.
— Panie Jeżyński, wyrzekł z wolna: daremnie się pan trudzisz, brat wie to wszystko aż nadto dobrze, i właśnie dla tego wystawia na sprzedaż Zacisznę, by kupić ją za swoją summę.
Fulgenty zamilkł, Lucyan przypomniał mu tym sposobem całą ranną rozmowę, w której tłómaczył napróżno charakter pana Heliodora i Placyda, ale na tym ostatnim te wyrazy sprawiły dziwne wrażenie. Podniósł z nienacka na brata blade przenikliwe źrenice, jakby chciał przeczuć do czego on zmierzał tem krótkiem, jasnem określeniem położenia. Człowiek ten, żyjący wykrętami i fałszem, przywykły do pewnych omówień, któremi jemu podobni tak łatwo porozumiewają się wzajem, uląkł się jawnie w oczy wypowiedzianej prawdy i uznał za stosowne nic nie odpowiedzieć, bo pomimo całej czelności swojej zaprzeczać nie umiał, a nie chciał przytwierdzić.
— Zresztą, mówił dalej tym samym głosem Lucyan: Placyd choćby chciał, nie jest mocen przychylić się do żądania pana; on tutaj pożycza tylko nazwiska swemu panu Salickiemu i działa w jego imieniu.
Tu już Placyd zbladł widocznie, przenikliwość Lucyana zaczynała być niebezpieczną; bądź jak bądź należało mu się bronić jak mógł i umiał, ważność faktu dodawała mu odwagi.