Strona:PL Waleria Marrené-Walka 161.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słowa te wyrwały mu się prawie gwałtem. Ten do którego były zwrócone, przyjął je z prawdziwem zdziwieniem; postępki jego zdawały mu się tak naturalnemi, iż nie mógł pojąć nawet, by zwróciły uwagę ludzką.
Nastała długa chwila milczenia, obadwaj rozważali co mają uczynić.
Wreszcie Fulgenty przerwał ją najpierwszy naglony okolicznościami, które nie dawały mu spokoju.
— Panie Lucyanie, wyrzekł smutnie: pan lepiej odemnie daleko rozumiesz ludzi i życie; powiedz mi jak mam postąpić? komu wierzyć? komu zaufać?
W tych słowach znać było zniechęcenie człowieka, który straciwszy wiarę we wszystkie idee kierujące nim dotąd, czuł się zupełnie zbłąkanym, bez żadnej moralnej busoli na burzliwym oceanie życia. Wiara była drugą naturą jego, on teraz nie ufając już sobie, zwracał ją całą do Lucyana, gotów przyjąć za nieomylny pewnik każde słowo jego.
Na to pytanie trudno było dać odpowiedź, trudniej jeszcze opuścić go w tym chaosie wzburzonych przekonań, to też wyrzekł po krótkiej chwili wahania:
— W każdym razie, chociaż wiem z góry, że to na nic się nie zda, trzeba zobaczyć Placyda.
Fulgenty zdawał się zupełnie upadły na duchu.
— Kiedy pan mówisz, że to na nic się nie zda... odparł smutnie.
— Mam to przekonanie, przecież należy usłyszeć co on powie, najlepiejby było gdyby można zobaczyć razem jego i Salickiego.
— A dla czego to wszystko! dla czego? powtarzał opiekun Maryi, powracając ciągle do tej trapiącej go kwestyi.
Dla czegoż pochwycił Lucyan, z okiem płonącem szlachetnem oburzeniem. Posłuchaj mnie pan, to jasne bardzo, Pan Salicki jest luminarzem swojego powiatu, pan Salicki słynie jako zacny, czcigodny i wzorowy obywatel; więc pan