Strona:PL Waleria Marrené-Walka 160.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żony nowemi zawikłaniami, których pojąć nie był w stanie, i dla czegóż by tak?
Pytanie to było tak nadzwyczaj naiwne, dowodziło tak zupełnéj nieznajomości tego świata, wybiegów, kruczków, intryg, w który niespodzianie rzucony był ten prawy, szlachetny człowiek, że trudność położenia ukazała się od razu Lucyanowi w całej swej rozciągłości. Fulgenty był w stanie z zapomnieniem siebie bronić Maryi i jej dzieci, mógł oddać im wszystko, co posiadał, czas, myśl i życie, ale obowiązek, którego teraz się podjął, był nad jego siły; on nie był w stanie nawet go dokładnie zrozumieć.
I dla czegożby tak, powtarzał zafrasowany, nie mogąc sobie zdać sprawy z tego czynu i jego przyczyn.
Lucyan przyszedł mu w pomoc.
To możnaby odgadnąć, wyrzekł przy bliższem rozpoznaniu interesu, bo mój brat nigdy nic nie robi napróżno.
Fulgenty namyślał się chwilę.
— Więc pan sądzisz, pytał, że pan Salicki nie przestał być rzeczywistym posiadaczem summy na Zacisznej.
— Tak mi się zdaje.
— Nie, to niepodobna, ciągnął dalej opiekun Maryi. Wszakże on sam mówił wczoraj jeszcze pani Chylińskiej, że teraz interes cały od niego już nie zależy.
Lucyan znowu uśmiechnął się boleśnie. Prostota tego człowieka była tak wielką, że musiała wzbudzić litość, ale i poszanowanie. Trzeba było być podwójnie nikczemnym by zdradzić ufność jego, a jednak nie wątpił wcale, że Placyd nie cofnie się przed tą nikczemnością.
— Więc pan, wyrzekł, tak bardzo wierzysz ludzkiemu słowu?
Fulgenty podniósł jasne czoło z rodzajem poczciwego oburzenia.
— Dla czegóż miałbym posądzać drugich, odparł tylko, o to, czego sam nie uczyniłbym nigdy?
— Bo pan, panie Jeżyński, zawołał Lucyan, jesteś najszlachetniejszym z ludzi.