Strona:PL Waleria Marrené-Walka 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Fulgenty nie miał żadnego powodu tajenia naglących interesów, które go tu sprowadziły: opowiedział więc je w krótkich wyrazach. Lucyan słuchał go smutnie, gdy pełen zapału, rozwijał przed nim zamiary swoje; ale gdy skończył, wstrząsnął smutnie głową i milczał chwilę, namyślając się co począć. On wiedział, że jego nadzieje nie miały żadnej podstawy, a jednak nie chciał niszczyć ich od razu; zresztą położenie było tak groźne, iż nie należało zaniedbywać żadnej deski zbawienia.
— Pan nie słyszałeś o moim bracie? spytał wreszcie.
— Nic a nic, odparł Fulgenty z tym niewinnym wyrazem oczu będącym charakterystycznem piętnem tej kryształowej natury.
Lucyan odetchnął ciężko: był to bolesny obowiązek oświecić go o nikczemności własnego brata; przecież w obec jego dziecięciej ufności w ludzi, czuł, że powinien to uczynić.
— A więc słuchaj pan, wyrzekł po chwili: Placyd, o ile wiem, nie ma własnego majątku; jest on agentem interesowym pana Heliodora Salickiego, w którego domu przebywa.
Te fakta były wystarczające, by oświecić każdego wprawniejszego w podobne interesa niż pan Fulgenty Jeżyński. On jednak patrzał wielkiemi oczyma na młodego człowieka, nie rozumiejąc wcale celu ani przyczyny podobnej tranzakcyi.
— Jakto! zapytał tylko, podnosząc rękę do czoła, jakby tym ruchem mógł dopomódz błąkającej się myśli: jakto! cóż pan sądzisz?
Lucyan uśmiechnął się smutnie; chociaż wiele młodszy od Fulgentego, miał nad nim wyższość we wszystkich realnych kwestyach życia.
— Ja sądzę, odparł dobitnie: że brat mój nabył tę summę fikcyjnie tylko.
— Fikcyjnie? powtórzył Fulgenty, prawdziwie przera-