Strona:PL Waleria Marrené-Walka 155.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzialności ostatecznego wywłaszczenia wdowy i sierot, lub myśl, że ta sprzedaż była tylko fikcyjna, leżał zupełnie po za obrębem uczciwych przypuszczeń Fulgentego.
Jednakże te rozumowania miały swoją dobrą stronę: nastręczyły mu myśl możności obrony, kiedy już zupełnie tracił nadzieję.
— A gdyby, spytała w końcu nieśmiało Marya: udać się do pana Ziemby?
Fulgenty wyrwany przez te słowa z abstrakcyjnej zadumy, spojrzał na nią powtarzając te słowa, których znaczenia nie pojął od razu.
— Tak, odparł, trzeba będzie i tutaj spróbować. Ziemba... wyrzekł po chwili: ależ ja znam jekiegoś Ziembę. Tylko, dodał po namyśle: to nie może być ten sam. Ja znam biednego ucznia uniwersytetu, utrzymującego siebie i matkę z ciężkiej pracy, sam dawałem mu kiedyś lekcye, używałem jako pomocnika w laboratoryum.
I zastanowił się znowu, przymuszając myśl nieposłuszną do rozważania spraw materyalnych i prawnych wybiegów, do których wcale przywykłą nie była, a przecież nigdy żaden problemat naukowy nie leżał mu tak na sercu, jak teraz przyszłość tej smutnej łagodnej kobiety; wzrok jego tonął w znękanej postaci Maryi, tak wdzięcznej w swem spokojnem zaniedbaniu, z taką ufnością składającej los swój w jego ręce.
— Idź pani spocznij, wyrzekł w końcu zbliżając się do niej, a nie wiedzieć czemu głos jego zadrżał, gdy wymawiał te proste słowa.
— Och! odparła, przypominając sobie nagle całą grozę swego położenia: cóż się stanie z Zaciszną?
Fulgenty podniósł głowę z wyrazem postanowienia.
— Śpij pani spokojnie, ja natychmiast jadę do Warszawy, i robić będę co można.
Nie pytała go o więcej, pewność z jaką wyrzekł te słowa, przeszła do jej myśli, powstała, podała mu rękę i