Strona:PL Waleria Marrené-Walka 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wsparła się od niechcenia na poręczy fotelu i kołysząc z lekka swą gibką postacią.
— Jeśli go mam sądzić tylko jako salonowca, powiem że jest bardzo dystyngowany; jeśli zaś żądasz innego głębszego zdania...
Nie dokończyła zaczętej myśli, ale zdawała się czytać w oczach ojca, jej zbicie lub potwierdzenie.
Pan Heliodor poruszył się niecierpliwie: widocznie nie on to badał córkę, ona jego badała; w tej ośmnastoletniej dziewczynie był hart i pogląd nad lata.
— Przecież Oktawio, spytał, powiedz mi sąd twój otwarcie.
— Mój ojcze, wyrzekła z wolna: ja powiedziałam już wszystko.
I znów wziąwszy książkę zabierała się odejść.
Na pozór była to nic nie znacząca scena, przecież ukryte w niej było głębsze znaczenie: ważyła się pomiędzy ojcem a córką moralna siła, które z nich miało drugiemu ustąpić, które pozostało panem położenia.
Oktawia zbliżyła się do ojca, chcąc mu ostatecznie powiedzieć dobranoc; on próbował raz jeszcze wpływu swojego.
— Dla czego nie chcesz mi odpowiedzieć wyraźnie? zapytał obejmując ją i przyciągając do siebie, jakby próbował siły pieszczoty.
— Dla czego nie zapytasz wyraźnie ojcze? wyrzekła z uśmiechem.
Heliodor przygryzł wargi.
— Czemuż, mówiła dalej Oktawia, nie powiesz od razu: „Przeznaczam ci hrabiego Leona za męża, czy zgadzasz się na to?“
Przy tych wyrazach, twarz młodej dziewczyny nie przybrała wcale żywszej barwy, głos jej nie zadrżał.
Ojciec uczuł się zwyciężonym tym spokojem; widocznie