Strona:PL Waleria Marrené-Walka 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeden z lokajów wyszedł i powrócił natychmiast.
— To pani Chylińska, odpowiedział, przyjechała z Zacisznej.
Nazwisko to uczyniło na panu Heliodorze nieprzyjemne wrażenie.
— Pani Chylińska? powtórzył niechętnie.
— Czy ta, której się mąż zastrzelił? zapytał hrabia Leon z widocznem współczuciem.
— Tak, to ona, odparł pan Heliodor strojąc twarz w większą niż zwykle powagę. Znasz ją hrabia?
— Widywałem ją często w tych ostatnich czasach, odrzekł zagadniony nie mając chęci bliżej tego przedmiotu objaśniać.
Pan Heliodor tymczasem zdawał się namyślać co mu uczynić wypada, i po chwili rzekł zwracając się do żony:
— Ma chère, wypadałoby może iść ją przyjąć.
Pani Salicka nie mówiąc słowa, skierowała się ku drzwiom salonu, ale na męża rzuciła takie spojrzenie jakby posyłał ją na męczeństwo. Spojrzenie to zapewne miało głębsze znaczenie, bo mąż powstał i uprzedził ją.
— Zostań lepiej, wyrzekł: ten przykry obowiązek na mnie spaść powinien.
Te słowa nie zawierały nic wyraźnego, a jednak brzmienie ich było ostre i kolące, jak gdyby pan Salicki czuł się w prawie dodać do nich dużo więcej, lecz skrępowany jakiemiś względami, nie uczynił tego.
Pani domu przycięła wązkie wargi i odparła, tylko spoglądając na żeńską część towarzystwa i z jakimś osobliwym przyciskiem:
— Tak, to będzie właściwiej.
Nikt nie zauważył tego spojrzenia, co widać nie zadowoliło pani Salickiej, bo spytała:
— Czy ta pani sama przyjechała?
— Sama odrzekł lokaj.
Gospodyni domu wstrząsnęła pobożnie głową, a tym ra-