Strona:PL Waleria Marrené-Walka 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łowaniem, ale szybko odsunął te myśli; jako niegodne siebie. Czyż teraz nie chodziło o rzecz stokroć ważniejszą? o los i byt tych istot, których przyszłością podjął się kierować?
Dotąd pan Fulgenty nie lubił kobiet i dzieci, albo raczej nie znał ich wcale. Dzieci uważał za zupełnie zbyteczne w laboratoryum lub przy jakiej bądź porządnej nauce, kobiety budziły w nim rodzaj przerażenia. Zdawały mu się przeznaczonemi z powodu swoich ubiorów, strojów i ruchliwych usposobień, do wywracania wszędzie porządku i ładu; drżał, gdy przypadkiem, która przechodziła koło jego ulubionych roślin i preparatów; zdawało mu się bowiem koniecznie, iż długim ogonem u sukni zabierze i porozbija je wszystkie. Widział nieraz jak kobiety zrywają kwiaty bez miłosierdzia, nie zastanawiając się nigdy nad ich gatunkiem, familią albo klasą, a to bezmyślne niszczenie, nieusprawiedliwione żadnym naukowym celem, napełniało go zgrozą tak dalece, że sam wyraz kobieta, był dla niego synonimem zepsutego dziecka, tylko daleko wybredniejszego, silniejszego, kapryśniejszego niż zwyczajne dzieci, któremu jeszcze przez grzeczność ulegać trzeba.
Od czasu spędzonego w Zacisznej, pan Fulgenty po raz pierwszy w życiu, zapoznał się bliżej z tym strasznym rodzajem niewieścim; ale Marya była tak cicha, tak łagodna i smutna, że nie budziła w nim obawy żadnej, przyzwyczaił się zwolna widzieć w niej wyjątek, dzieci zaś instynktem jakimś przylgnęły do niego, tak, że biedny uczony ani się spostrzegł kiedy wpadł w niewinne sidła tych niszczycieli, nosił ich, bawił, całował, małe dziewczynki właziły mu na kolana, wyciągały zegarek, topiły rączki w jego włosach, a on to znosił z tajoną rozkoszą. Nauczył się radować ich weselem, lękać smutnej lub zadąsanej minki, nauczył oczekiwać chwili, gdy te srebrne głosiki odzywały się pod jego drzwiami. Prawda, że w Zacisznej pan Fulgenty nie miał żadnego laboratoryum, żadnych rozpoczętych doświad-