Strona:PL Waleria Marrené-Walka 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była to dla niej bolesna i upokarzająca chwila, mogła też przeciągnąć się do nieskończoności; lecz niespodzianie zabrał głos pan Fulgenty. Jakkolwiek obcy tutaj i nie przywykły do praktycznego życia, znał dość świat i ludzi, by zrozumieć to co się działo; szlachetna natura jego oburzyła się na nikczemność zgromadzonych.
— Panowie, wyrzekł spoglądając na nich po kolei wzrokiem, przed którym każdy spuścił oczy; byłem przyjacielem zmarłego, okoliczności, w których pozostawił rodzinę są trudne i dlatego zapewne panowie wahacie się z przyjęciem opieki, bo jakkolwiek ta sprawa tycze się majątku, przecież wkłada także moralne obowiązki na każdego, co zechce się z niej sumiennie wywiązać. Nie wątpię, że każdy z was lepiej odemnie potrafiłby je wypełnić, wszakże tu więcej jeszcze niż o zdolność chodzi o dobrą wolę, więc jeśli posiadam wasze zaufanie, jeśli pani (dodał zwracając się do Maryi) raczy się na to zgodzić, ja zostanę opiekunem dzieci zmarłego przyjaciela. Nie wiem czy podołam trudnościom zadania, ale ku temu skieruję wszystkie siły i wszystkie starania.
Gdy to mówił, jego wątła postać zdawała się podnosić i rość siłą godności swojej; mówił spokojnie, poważnie, a przecież ci co go słuchali, zdawali się pokonani i upokorzeni, jak gdyby usłyszeli gorzkie jakieś prawdy.
Nastała chwila milczenia, Marya powstała, przeszła przez całą długość salonu, w jej oczach z po za łez jaśniał wyraz wdzięczności, a na twarzy po raz pierwszy od śmierci męża było coś nakształt uśmiechu.
— Panie Jeżyński, zawołała mimowolnie prawie: jesteś pan dobry i szlachetny!
Fulgenty, który uważał swój krok za rzecz arcyprostą i nieodzowną nawet, zmieszał się na te słowa, wziął rękę podaną sobie, miękką, drobną, aksamitną rękę i cisnął ją w swoich, nie mówiąc słowa; piersi tłoczyło mu dziwne uczucie, na zbronzowane lica występował rumieniec,