Strona:PL Waleria Marrené-Walka 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedzialność jej losu ciążyła na nim; ona czuła, że prócz niego nie miała nikogo na świecie. On nieraz otwierał usta, by zwrócić uwagę jej na materyalne stosunki życia; ale spotkawszy piękne oczy smutnej kobiety, nie chciał mieszać tej względnej ciszy, jaka powracała zwolna w jej serce po strasznem doznanem nieszczęściu.
Dla Maryi Fulgenty był zagadkową figurą. Ten człowiek, który zjawił się tu po raz pierwszy jak zwiastun nieszczęścia i potem nie odstępował jej jak duch opiekuńczy, budził w niej zmieszane uczucia obawy i wdzięczności; nie była w stanie zrozumieć tej cichej, szlachetnej indywidualności, tak zupełnie zapominającej o sobie. Fulgenty zdawał jej się brzydkim, nudnym i dziwnym, bo rzadkie zdania z jakiemi się odzywał, były w ogóle dla niej zupełną nowością, a jednak stał jej się powoli nieodbicie potrzebny.
Dnia jednego on siedział jak zwykle na przeciwko Maryi, poprawiając machinalnie palący się ogień, z pewną niecierpliwością, jak gdyby miał jej coś do powiedzenia a nie wiedział jak to uczynić.
Przeciw zwyczajowi kobieta to spostrzegła.
— Panie Fulgenty, wyrzekła łagodnie.
On podniósł głowę i uznał zapewne, że chwila była stosowna do zawiązania ważnej rozmowy, bo popatrzał na nią i zapytał:
— I cóż pani poczniesz teraz?
Te słowa wymówił ze zwykłą niezręcznością swoją.
— Co pocznę? — powtórzyła kobieta zdziwiona zapytaniem.
Ona nie pojmowała, by dla niej zmieniło się cośkolwiek oprócz serdecznych związków.
— Trzeba jednak coś postanowić, ciągnął Fulgenty niezrażony.
— Tak; trzeba coś postanowić, wyrzekła smutno nie rozumiejąc o czem on chciał mówić.