Strona:PL Waleria Marrené-Walka 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyższości brata i cierpień, jakie jego nikczemna pycha ponosiła z tego powodu. Przypomnienia te były gryzące, one to czyniły go okrutnym prawie, gdy z taką goryczą porównywał się z bratem. Zazwyczaj Placyd nie był okrutnym bez powodu, okrucieństwo było złą taktyką i jak każda namiętność mogło sprowadzić z właściwej drogi, a zatem stać się niebezpiecznem. Przecież każdy ma ułomności i on nie był od nich wolnym zupełnie; ta hartowna natura podległa woli, miała słabą stronę; samo wspomnienie Lucyana wytrącało go z kolei. Dla matki byłby może coś uczynił, choćby dla prostej przyzwoitości; ale wspomódz brata, którego szlachetna piękność, wysokie zdolności, siła inteligencyi stawiały tak bardzo po nad niego, wspomódz go, być mu może dźwignią do osiągnięcia świetnego stanowiska, to przechodziło siły Placyda.
Rozdzierające słowa matki, streszczające tak dobitnie okropne położenie, w którem się znajdowali, sprawiły mu rodzaj rozkoszy; chciał słuchać ich jeszcze i dla tego znów zaczął mówić miodowym głosem:
— Ty tak bardzo kochałaś zawsze Lucyana, matko, iż zapewne przerażasz się zbytecznie. Ileż ja spędziłem nocy bezsennych, przy twardych obowiązkach, jakie na mnie ciążą! ileż razy źle odziany musiałem się narażać na zimna i słoty! ileż razy nie jadłem do syta! a dla tego nikt nie zatrwożył się o to i z tych wszystkich prób wyszedłem zdrów i cały.
Pod uspakajającym tych słów pozorem, ukrywała się znowu gorzka przymówka; ale matka jej nie dostrzegła zajęta myślą jedną.
— Ty dzięki Bogu, odparła, byłeś zawsze silny; ale Lucyan, on tak wątły, tak wybujały, tak przedwcześnie dojrzały umysłem; on zawsze potrzebował wyjątkowych starań.
— I nie szczędziłaś mu ich matko, wyrzekł znowu Placyd, z tajoną zazdrością.