Strona:PL Waleria Marrené-Walka 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest, powiedziała po krótkiej chwili namysłu nie wolno panu niczem zasępiać ostatnich chwil, które razem spędzać mamy.
— Ostatnich chwil! zawołał chłopiec porywczo; co chcesz przez to powiedzieć panno Jadwigo?
Dziewczyna podniosła na niego promienne oczy, tłumione łzy drgały w jej głosie, ale mówiła z uśmiechem, niby o rzeczy obojętnej.
— Zdarza mi się bardzo korzystne miejsce na wieś, więc postanowiłam przyjąć je.
Słuchając jej Lucyan, pobladł tak gwałtownie, że nawet wypieczone kręgi rumieńca znikły na chwilę i znowu powróciły z podwojoną mocą, ręce jego zacisnęły się konwulsyjnie.
— Tak, wyrzekł zmienionym głosem: masz pani słuszność, życie nasze tutaj jest ciężkie.
Cbciał coś dodać jeszcze, ale usta wypowiedziały mu posłuszeństwo, zadrżały tylko pod naciskiem słów, które widać nie odpowiadały uczuciom, bo je zostawił niewymówione.
— Panie Lucyanie... zawołała dziewczyna, tracąc nagle całe panowanie nad sobą, pokonana od razu jednem spojrzeniem jego: panie Lucyanie, źle mnie zrozumiałeś.
Było tyle wymownego bólu w tych kilku wyrazach, że młody człowiek poznał od razu omyłkę swoją; głęboki wzrok jego utkwiony w Jadwidze miękł, aż zawisł na niej pełny serdecznego bólu.
— To prawda, odparł ponuro, spuszczając głowę na piersi: przebacz mi pani.
Nie dodał nic więcej, ale to wystarczyło, oboje odgadli myśli swoje, i musiały one być smutne, bo w oczach ich pozostał wyraz cierpienia. Lucyan powstał od stołu chwiejącym się krokiem, na czole jego wisiała chmura, wzrok płonął jakimś dziwnym ogniem, chwycił z gorączkowym pośpiechem papiery zostawione na stole i wyszedł do drugiego