Strona:PL Waleria Marrené-Walka 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Heliodor nie cierpiał, by ktoś drugi w okolicy robił duże wydatki; może czynił to ze zbytku miłości chrześciańskiej i troskliwości o dobro bliźniego, a może miał tę niewinną ambicyę, by wszelkie elegancye i wykwinty były monopolem jego własnego domu; z natury też nie lubił żadnych porównań i współzawodnictw, dla tego też biedna panna Kazimiera, od dawna była celem jego niechęci: pan Heliodor miał własną córkę, w temże co i ona wieku, stanowiło to jedną więcej przyczynę do rzucenia kamieniem na młodą, niebaczną dziewczynę.
I znowu Placyd Ziemba poparł swego pryncypała:
— Panna Kazimiera, wyrzekł wyjeżdża na zimę z matką do Warszawy, najęły świetny apartament przy Zielonym placu.
— A czy niemówiłem? zawołał pa Heliodor, wodząc w około tryumfującym wzrokiem. Zima w Warszawie, to rzecz kosztowna; te panie były u wód tego roku, wydały kilka balów, sprowadziły nowe ekwipaże, a urodzaje miały fatalne, więc rzecz jasna, muszą się zapożyczyć, a zkąd oddadzą?
Spoglądał na obecnych, jakby do każdego po kolei zwracał to pytanie, arcy-ważne zapewne dla panny Kazimiery i jej matki, ale na które też one jedne mogły odpowiedzieć dokładnie. Słowa te pokazywały tylko, że pan Heliodor był dobrym sąsiadem, i zajmował się bardzo czynnnie cudzemi sprawami, skoro tak był wtajemniczony w budżet domowy swoich sąsiadek.
— Może miały zapasowe kapitały, wyrzekł znowu nieśmiało młody człowiek, który jeden ujmował się za panną Kazimierą.
Gospodarz domu rozśmiał się znacząco, a Ziemba jakby czekając na ten sygnał, wtrącił z cicha:
— Rządca tych pań Skrzęcki na gwałt szuka pożyczyć pieniędzy.