Strona:PL Waleria Marrené-Walka 044.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

był przysiądz w dobrej wierze, iż każdy czyn jego uczciwy, chociażby dla tej tylko przyczyny, że przez niego spełniony sostał. Jeśli przeciwko podobnym pojęciom protestował może niejeden, to wcale nie mieszało olimpijskiej pogody pana Heliodora; protesta te bowiem nie przybrały nigdy dostatecznie wyraźnej formy, a przynajmniej nie przebiły koła przyjaciół, wielbicieli, pieczeniarzy i pochlebców, otaczających go licznie, i do niego nie dochodziły wcale; dla tych więc, którzy pili jego wina i zasiadali przy jego stole, był on zawsze zacnym, szlachetnym, czcigodnym i wielkim. Słowem pod tym względem pomiędzy panem Heliodorem, jego rodziną i gośćmi panowała rozczulająca jednomyślność; oni byli przepełnieni dla niego wysoką admiracyą, on czuł, że mu się takowa słusznie należała i przyjmował ją z przyzwoitą godnością, bez udanej skromności, jak przystało na wielkiego męża powiatowego.
Dnia tego więc pan Heliodor Salicki odpoczywał w towarzystwie przyjaciół, po trudach swego położenia, i poważnym głosem prowadził jakiś dyskurs, słuchany z wytężoną uwagą przez grono obecnych. W tem niespodzianie wsunęła się do salonu nowa figura, odbijająca dziwnie od swobodnego zebrania. Był to pan Placyd Ziemba, znany prawie wszystkim obecnym, jako prowadzący interesa gospodarza domu. Czy rola jego na świecie ograniczała się na tem tylko? jakie było jego stanowisko socyalne? zkąd zjawiał się? gdzie znikał potem? nikt nie pytał się, o to; przyzwyczajono się widzieć go tu czasami. Zresztą zajmował on tak mało miejsca, tak pilnie trzymał się na uboczu, że nie mógł zwrócić niczyjej uwagi. Był to człowiek cichy, niepozorny, nie odznaczający się niczem na pierwszy rzut oka, a jednak jego blade, jasno niebieskie źrenice, które nigdy spokojnie nie wpatrzyły się w żaden przedmiot, miały wyraz dziwnej przebiegłości; znać było, że to chytre niby obojętne spojrzenie, widziało