Strona:PL Waleria Marrené-Walka 034.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wistością. Nagle myśl jakaś nowa przyszła jej do głowy, odjęła ręce od pałających skroni.
— I któż pan jesteś? zawołała; czemu nieznany przybywasz do mnie z takiemi wieśćmi?
W tych słowach kryło się dziwne uczucie: ona chciała nie wierzyć mu, chciała przypisać mu okrutną igraszkę, chciała zaprzeczyć straszliwej rzeczywistości, której był niewinnym zwiastunem. On zrozumiał zapewne to wszystko, ale nie wziął jej tego za złe, nieszczęście tej kobiety było tak wielkie, że dawało jej prawo do wyłamania się z pod wszelkich form zwyczajnych. Przyjmując bolesną missyą uwiadomienia jej o tem co się stało, on wiedział zapewne zawczasu na co się narażał, bo odparł łagodnie, nie zdejmując z niej oczu, które w tej chwili pałały najwyższą pięknością dobroci, prawdy i serdecznej litości.
— Byłem towarzyszem lat dziecinnych i przyjacielem twego męża pani.
Kobieta jęknęła głucho, w tym jednym wyrazie „byłem“ zamykała się cała okropność położenia i potwierdzenie tego co wyrzekł przed chwilą.
— Więc powiedz mi pan, zawołała, powiedz mi, że on żyje, powiedz mi, że jest nadzieja, choć najsłabsza iskra nadziei, a ja błogosławić cię będę.
I wpół obłąkana, składała przed nim ręce, jak gdyby on był panem jej losu i mógł słowem swojem wybawić ją z tej otchłani bólu, w którą czuła się pogrążoną tak nagle.
Na twarzy nowo przybyłego malowały się rozstrój i znużenie; on cierpiał razem z tą nieznaną przed chwilą kobietą, odczuwał jej serdeczną mękę; rysy jego ściągnęły się boleśnie.
— Pani, wyrzekł, biorąc w swoje, jej zaciśnięte dłonie: ja mogę tylko płakać z tobą.
Te słowa były stanowcze, niszczyły wszelką nadzieję, czuł się w obowiązku je wymówić, przez miłosierdzie nad