Strona:PL Waleria Marrené-Walka 024.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąc kapelusz, z którego jakby na zaprzeczenie jej słów, polała się struga wody, a włosy spłynęły prawdziwą kaskadą na szyję i ramiona.
— Widzisz Kaziu, zmokłaś bardzo, zaziębisz się jeszcze, mówiła kobieta usiłując przygładzić jej włosy.
Był to nowy powód do śmiechu.
— Ja nie zaziębiam się nigdy, odparła; jak żyję nie chorowałam.
Mówiąc to, rzuciła się w fotel przy kominku, wyciągnęła nogi, by osuszyć zmoczono buciki, przechyliła głowę na poręczy i wyrzekła z pewnym namysłem:
— Czy wiesz Maryniu? zmęczyłam się i jeść mi się chce.
— Zaraz każę ci zrobić herbaty.
— Dajże pokój z herbatą! wiesz że jej nie cierpię.
— Więc cóż będziesz jadła? spytała zafrasowana Marynia.
— Co? odparła namyślając się Kazia: ot wiesz co, daj mi konfitur.
Gospodyni domu dobyła kluczyki i zabierała się otworzyć apteczkę, ale Kazia poskoczyła za nią, zapominając nagle o zmęczeniu, splondrowała wszystkie skrytki i szufladki, i wróciła do kominka triumfalnie, niosąc parę słoików. Usadowiła się ze swoją zdobyczą i zaczęła po kolei kosztować, krytykując jednak rzecz każdą.
— Truskawki doskonałe chociaż mdłe, berberys paradny, tylko strasznie kwaśny, róża nadto pachnąca, każ mi dać trochę śmietanki.
Marynia spoglądała na nią, rozweselona jej szczebiotaniem i pospieszyła przynieść jej wszystko czego chciała; widocznie tutaj także, Kazia była zepsutem dzieckiem, wolno jej było dom cały wywracać według swojej woli. To też zajadała ona jak prawdziwe dziecko przyniesione słodycze, popijając je jak młody kotek śmietanką, potem z poważną minką rozdzieliła pomiędzy dzieci konfitury,