Strona:PL Waleria Marrené-Walka 010.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie jego jest tylko czasowe, to wszystko zarysowało się wyraźnie w oczach jego.
Stukanie powtórzyło się raz i drugi, w końcu ucichło i kroki jakieś oddaliły się zwolna; była to chwila niewypowiedzianej męki dla mieszkańca tego pokoju, który jak zwierz raniony, ścigany może, szukał tu chwili spoczynku. Gdy znowu nastała cisza, powstał ostrożnie z wyrazem pognębienia i przekonawszy się, że go nikt nie podpatruje, zaczął przechadzać się nierównym krokiem. Kto wie co ważyło się w duchu jego, jakie zrywały się walki i burze, jakie powstawały wspomnienia, twarz jego spuszczona była pogrążona w cieniu, tylko postać miała to opuszczenie cechujące wielkie boleści, wielkie katastrofy moralne, które od razu niweczą słabych, nieudolnych lub niemężnych.
Długo bardzo trwała przechadzka w koło ścian ciasnego pokoju; człowiek, co ją odbywał, nie rachował się z czasem, nie zwracał najmniejszej uwagi na godziny, uderzane z kolei przez miejskie zegary, aż w końcu zbliżył się do biurka i zapalił świecę, a gdy to uczynił, ręka jego drżała tak, żo migotliwe światło zapałki padło i schodziło na przemian z twarzy jego, zanim zdołał przytknąć ją do knota. W tej chwili twarz ta była przerażająca. Gdy on tu wchodził w pół cieniu zapadającego mroku, całą siłą, resztą rozumu i woli, zachowywał pozór dawnego człowieka, panował jeszcze nad rysami i postacią swoją, chociażby z mocy nawyknienia, ale te kilka godzin samotności dopełniły snadź moralnego rozkładu jego, bo zdarły mu tę konwencyonalną maskę, jaką prawa towarzyskie narzucają na każde cierpienie. Teraz twarz tego człowieka uwolniona ze wszystkich więzów, ukazywała się w całym bezwstydzie niektórych chwil życia, znać na niej było nie owe bole piętnujące szlachetnem znamieniem czoło, ale moralną nędzę, ostateczny upadek i trwogę napadającą nikczemnych przed odpowiedzialnością za spełnione czyny. Widać życiem jego nie kierowała żadna myśl, ża-