Strona:PL Waleria Marrené-Walka 009.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

był on w jednem z owych położeń bez wyjścia, jakie wyrabia fałszywe życie i fałszywe idee; teraz rzucał się i wił pod naciskiem nieubłaganej konieczności, której ani odżegnać, ani przecierpieć nie umiał. Tymczasem noc zapadła, noc pełna gwaru i ruchu jak zwykle wśród wielkiego miasta; co chwila szyby pokoju drżały od turkotu, co chwila dolatywały dźwięki zmieszane: to wesoła nuta grana przez ulicznego włóczęgę, to dalekie echa kroków, rozmów, śmiechów. Świat spieszył się i bawił, świat pracował lub używał, a on sam zgubiony w ponurej rozpaczy słuchał tych odgłosów życia, od których odgraniczała go jakaś straszna moralna przepaść. Wszak i on wczoraj, dziś rano jeszcze, należał do tego świata wirującego w koło, był jednym z tych rozlicznych ogniw wielkiego towarzyskiego łańcucha; cóż zmieniło się? co się zerwało w nim lub koło niego? co rzuciło go samotnie zwyciężonego jakąś przecierpianą walką, wśród czterech ścian tego pokoju? Pomiędzy nim a resztą świata stał fakt jakiś, uznany przez niego za niepowrotny.
W pokoju, w którym się znajdował, tak jak i w duszy jego było ciemno; tylko odbiciem ulicznem latarni, rysowały się na podłodze czerwonawe widma okien, rzucając na porozrzucane sprzęty niepewne światło.
Czasem cisza bywa przerażająca; taka była cisza tego pokoju i cisza tego człowieka, który może w ostatniej walce lub nadziei wyczerpawszy resztę sił, zdawał się czekać tutaj, jak skazany winowajca spełnienia jakiegoś strasznego wyroku.
Zastukano do drzwi: ten lekki odgłos zwyczajnego życia zgalwanizował go nagle, podniósł głowę i słuchał w głuchem milczeniu ukryty w ciemnościach, a źrenice jego rozszerzały się trwogą, czoło okrywało się kroplami potu, widocznie lękał się jakiejś twarzy ludzkiej, — czuł, że ktoś ma prawo wejść tutaj przemocą nawet, że schronie-