Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 24.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz szedł, popędzając woły i pogwizdując jakąś nieokreśloną nutę, która, przechodząc mu przez usta, nabierała syczącego dźwięku.
Nie pozdrowił zrazu Salki, idącéj przy nim z pękiem chwastu na ręku; zdawał się jéj nie widzieć; tylko czasami, ni stąd ni zowąd, uderzał witką niewinne woły, chociaż nie zbaczały z drogi, nie zatrzymywały się nigdzie i szły prosto przed siebie, cierpliwe i posłuszne.
Dopiero przed podwórkiem prawie Lenartowéj chaty, Tomek zatrzymał się nagle.
— A no, kiedyż wesele? — zapytał zdławionym głosem.
Tym razem Salka roześmiała się wesoło.
— Jakie znowu wesele? — zagadnęła z kolei, niby nie rozumiejąc, do czego on zmierzał.
Tomek spojrzał na nią niepewnem okiem: czy żartowała z niego, czy téż doprawdy wesele owo przyśniło mu się tylko.
— A swaty wczorajsze? — zawołał, — swaty kulawego Franka!
Przez chwilę dziewczyna miała ochotę się z nim podroczyć, ale nie miała serca tego uczynić, bo go jéj strasznie żal było.
— Swaty! — odparła pogardliwie, — ot swaty poszli tak jak i przyśli.
— I ty nie wypiłaś od nich wódki? — zawołał wstrzymując oddech.