Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 23.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stanęła cała w płomieniach.
Przez chwilę nie mówili nic do siebie, tylko słyszał jak serce jéj biło i każdem uderzeniem zdawało mu się powtarzać jakieś obce, nienawistne imię.
— Ty upodobałaś sobie innego, — powtórzył zwolna, jakby z namysłem długim, lub zwyciężając jakieś buntujące się uczucia.
— Ha! — wyrzekł znowu, — wola twoja... masz prawo, masz prawo.
Na ustach miał jeszcze słowo „niech ci Bóg przebaczy", zamiast tego jednak powiedział tylko łagodnie:
— Idź z Bogiem, Salko.
Wsunął się między krzaki, z których był wyszedł i boczną ścieżką podążył do lasu, zostawiając jéj wolne przejście.
Ładna dziewczyna popatrzyła za nim przez minutę, westchnęła, potem ściągnęła lekko ramiona i poszła swoją drogą, z niewinnem okrucieństwem myśląc o Tomku.
Kiedy na przypołudnie wracała do domu, spotkała Tomka, który pędził woły na paszę. Od wczoraj, kiedy uciekł z chaty, widząc wchodzących swatów, nie powrócił do niéj. Chłopak Wickowéj zaniósł mu w pole śniadanie. Nie wiedział więc wcale, co się dalej stało, tylko sokole oko jego dostrzegło Franka, jak się skradał ku drodze, którą Salka iść miała.