Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 22.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz dopiero zrozumiała, że wyrządziła mu krzywdę stokroć większą, niżeli sądziła. Oczy jéj zaszły łzami.
— Przebaczcie mi, Franku, — zawołała, — to nie moja wina.
— Tak, wiem ci ja dobrze, że nie twoja, — powtórzył. — Inne na twojem miejscu nie baczyłyby na to, że nie wyglądam po ich myśli, śmiałyby się ze mnie na boku, swatów przyjęły. Ty, Salko, taka nie jesteś. Przecież gdybyś mnie kiedy chciała...
Przerwała mu wymownym ruchem, na którego znaczeniu omylić sie nie mógł; sama podobna myśl ją trwożyła.
— Bóg widzi, — mówił daléj chłopiec, — nie chciałbym ci marnego słowa powiedziéć; nie bój się, Salko, nie będziesz miała nigdy przykrości odemnie. Tobie jeszcze widać nie w głowie małżeństwo. Ja chciałem powiedziéć ci tylko, że kiedyś tam, kiedyś, możebyś się przyzwyczaiła patrzeć na mnie.
Oczekiwał jakiego słowa zachęty, ale ona go dać nie mogła. Stała, zafrasowana i niespokojna, a na jéj twarzy zarysował się taki dziwny wyraz, że Franek, uderzony nim, zawołał:
— Ty może którego innego sobie upodobałaś.
Głos jego zrazu ostry i ochrypły, przycichał zwolna, tak, że ledwie dosłyszała ostatnie słowo. Odgadł to, co lękał się przypuścić.