Strona:PL Waleria Marrené-Smutna swadźba 15.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

paść ojcu do kolan i prosić go, by jéj nie mówiono o młynarskich swatach; ale nie śmiała tego uczynić. Pomyślała więc ona także, iż niéma potrzeby ryb łowić przed niewodem.
Ale nazajutrz była niedziela; przyszli swaty naprawdę i nie można już było daléj odpowiedzi odkładać. Przyszli; postawili wódkę na stole; pokłonili się ojcu, bratu, bratowéj; przemówili pięknie i prosili Salki, by chociaż kropelkę, na znak dobréj woli, z ich ręki wypiła.
Salka płoniła się wzdragała, jak zwyczajnie dziewczęta. Zrazu nikt na to nie zważał, bo to już taki obyczaj. Wzdraganiom jednak końca nie było. Przemówili swaty, przemówił i ojciec; a ona rzuciła mu się do nóg i prosiła, by jéj nie przyniewalał, z chaty nie wypędzał, obcym nie oddawał. A mówiąc to, płakała tak bardzo, iż myślałby kto, że jéj grozi strasznie nieszczęście, a nie zaś, że najbogatszy chłopak ze wsi całéj chce ją pojąć za żonę.
Po długich daremnych sporach, swatowie odeszli obrażeni. Wicek i Wickowa gadali na siostrę, a stary Lenart siedział markotny na ławie, srodze nierad temu, co się stało.
Salka ocierała oczy fartuchem, ale Bogiem a prawdą oczy te był suche.
O parę kroków za chatą stał Franek, oczekując na to, co się stanie. Nie miał on dotąd żadnéj