Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 294.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zrobiłem rozpaczne poruszenie człowieka zdającego się na ślepy los.
On zmarszczył brwi, z rodzajem serdecznej niecierpliwości.
— To być nie może, zawołał zawsze stłumionym głosem, by człowiek lecący w przepaść, nie chciał się sam ratować.
— Naco się szarpać daremnie? Dla mnie niéma ratunku.
Stanisław patrzył na mnie wzrokiem, w którym współczucie mieszało się z gniewem. Ale widok moich znękanych rysów wywarł znać na nim wrażenie, bo wyrzekł łagodnie:
— Tyś chory, Antoni, a to oddziaływa zawsze na uczucia i wolę naszę. Widzę na twojéj twarzy zmęczenie fizyczne i moralne. Czyż nikt nie ma prawa pamiętać o tobie, czuwać nad tobą? Zaledwie jesteś w stanie utrzymać się na nogach.
Stanisław miał słuszność; alem ja nie umiał myśléć teraz o tém. Słowo: choroba, które rzuciła mi ona dni temu kilka, które powtórzono mi w téj chwili, drażniło mnie i przyprowadzało do ostateczności. Widziałem w niém ironią jakąś, ostatni wyraz lekceważenia. A jednak Stanisław z łagodną przemocą odwiózł mnie do domu i oddał opiece Zoss, jakby odgadując, że ze wszystkich w domu ona najbliższą była serca mego.