Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 293.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzy w téj chwili, zatopieni w sobie, zapominali o świecie całym.
Nie wiem czy chodziło mu o mnie czy o to, by nie zamącić im téj słonecznéj chwili widokiem szaleństwa mego; ale w każdym razie trafił na jedyne słowo, które mogłem zrozumiéć. Patrzyłem na niego i na nich martwym wzrokiem; pragnąłem by ziemia rozstąpiła się podemną, by śmierć litośna wyrwała mnie z tego piekielnego koła męczarni bez wyjścia; a jednak wiedziałem że daléj cierpiéć muszę.
— Odejdźmy ztąd, mówił cicho Stanisław, to co tu widzisz, jest nad twoje siły.
Wstrząsnąłem głową.
— Patrzę na to nie od dzisiaj, odparłem.
— Więc powinieneś zwyciężyć siebie; nadmiar cierpienia zabija miłość.
Zwyciężyć siebie? Wielkie słowo, którém nieraz silni przygniatają słabych, słowo bez znaczenia dla tych, którzy mu sprostać nie umieją. Ten człowiek o żelaznéj woli i polotnych myślach, o energicznych uczuciach, miał rodzaj pogardliwego politowania dla mojéj bezrozumnéj, beznadziejnéj miłości. Nie pojmował jéj.
— I cóż ty poczniesz daléj? pytał, jakby koniecznie szukając dla mnie drogi wyjścia.