Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 291.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i w téj chwili ten człowiek silny i szorstki zdawał się zdolnym do kobiécéj miękkości.
— Nieprawdaż, panie Antoni, powtórzyła pani Nasielska, zwracając się do mnie, jak te dnie są szczęśliwe!
Słowa jéj zadźwięczały mi w uchu, niby krwawa ironia; ale zdobyłem się na twierdzącą odpowiedź.
Stanisław rozglądał się w pracowni okiem znawcy i przyjaciela; widać zachowł, jak zawsze, najzupełniejszą swobodę myśli, a czynny duch jego nie mógł pozostać w spoczynku. Przypatrywał się modelom i posągom, biustom i płaskorzeźbom, pytając o szczegóły i objaśnienia, których mu udzielać musiałem. Nakoniec wzrok jego padł na popiersie obrzucone płótnem, stojące w najdalszym kącie pracowni. Zbliżył się do niego; chciałem go zatrzymać, ale nim zdołałem to uczynić, ręka jego podniosła zasłonę, a głowa pani Nasielskiéj, obwieszona warkoczami, z jéj tajemniczém wejrzeniem sfinksa, z jéj cudną delikatnością ruchliwych rysów, ukazała się oczom naszym.
Nastała chwila ciszy. On spoglądał na to dzieło moje z zachwytem; ja czułem że purpurowy rumieniec występował mi aż na czoło. Nie śmiałem obejrzéć się, by nie spotkać wzroku pani Nasielskiéj. Szczęściem ona nie myślała o nas.