Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 288.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, nie, zawołał gorąco; przyjdzie chwila w któréj mi zaufasz, w któréj zrozumiesz, iż tam gdzie jeden rozpacza, dwóch może wydźwignąć się z toni.
W téj chwili jednak słowa były daremne; zrozumiał to i powoli zaczął zabiérać się do wyjścia. Ta męzka, energiczna natura cierpiała nad bezsilną rozpaczą moją; było to cóś, czego on nie był w stanie pojąć, a co raziło go, prawie jak nikczemność.
Był już na progu i powrócił jeszcze.
— Antoni, wyrzekł zmienionym głosem, ja nie widziałem cię nigdy takim; spodziéwałem się zastać cię innym zupełnie.
Skinąłem tylko ręką w milczeniu. On oddalił się, choć czytałem w oczach jego, że nie wyrzekł się wcale pierwotnéj myśli dobadania się tajemnicy mojéj. Czemuż on wiedział że miałem tajemnicę?
Po jego odejściu wpadłem w stan takiéj apatyi i zdrętwiałości, że wszystkie cierpienia ustały naraz. Siedziałem nieruchomy, czując tylko że czoło i piersi uciskał mi jakiś ciężar niezmierny, jak gdyby ołowiana kopula oddzielała mnie od świata życia, szczęścia i nadziei.
Tak minęło dni kilka. Udawałem chorego, by nikogo nie widziéć; domowych nawet nie dopuszczałem do siebie. Wreszcie Stanisław gwałtem prawie przełamał mój upór i dostał się do mnie. Przy-