Strona:PL Waleria Marrené-Nemezys 283.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zrozumiał od razu te słowa bezładne. Patrzyłem na niego, spodziéwając się wyczytać na jego twarzy rozpacz równą mojéj; ale twarz ta pozostała nieporuszoną, żaden muskuł w niéj nie drgnął, tylko oczy rozjaśniły się łagodnym promieniem, jakby słowa moje napełniały go rozkoszą.
— Spodziéwałem się tego, odrzekł, i po chwili, uspokojony z téj strony zupełnie, dodał: Ale mówmy o tobie; powiédz mi co ci jest?
Wzrok jego stawał się coraz bardziéj przenikliwym, a chociaż nie był to wcale człowiek pilnujący form, jednak bezładność i dziwaczność powitania mego uderzyć go musiała. Są ludzie na pozór roztargnieni, których bystrości nic ujść nie potrafi. Dlaczego piérwsze słowa moje do niego były o téj miłości? Czułem że on to zauważyć musiał, ale nie byłem w stanie znaléźć odpowiedzi: opuszczały mnie naraz zmysły i siły.
Stanisław nie nalegał więcéj; zrozumiał że cóś wyjątkowego działo się ze mną w téj chwili, i zaniechawszy widać piérwszego zamiaru odwiédzenia pani Nasielskiéj, wrócił się i szedł ze mną. Spostrzegłem to dopiéro późniéj, a spostrzegłszy, zatrzymałem się nagle.
— Jakto, spytałem, ty nie idziesz do niéj?
Stanisław uśmiéchnął się szczérym, promiennym uśmiéchem.